Ułużmy sobie opowiadanie o HP. Każdy pisze jaką jest postacią, a potem co ta postać robi.
Ustalmy, że mamy 2021 r. (Rose i Al mają 15 lat, James 16 lub 17, a Lily i Hugo - 13)
Jesteśmy w pociągu, w drodze do Hogwartu.
Ja zaczynam.
Rose Weasley
wiek:15 lat
wygląd: ruda i piegowata, wyglądem bardzo przypomina matkę, Hermionę. Ok. 160 cm wzrostu, włosy roztrzepane na wszystkie strony, jasnoniebieskie oczy.
Stałam na korytarzu w jednym z wagonów. Z racji, że byłam prefektką musiałam patrolować. Zajrzałam do jednego z przedziałów. Nic, wszystko w porządku. Ziewnęłam przeciągle. Tak, zapowiada się długi dzień. Patrol kończyłam za pół godziny.
Przeszłam przez kolejny wagon. Tu także nic się nie działo. Usiadłam sobie na ławce, robiąc małą przerwę. Oparłam głowę o ścianę. Wszystko było w porządku. W poprzednich wagonach drugoklasiści nabijli się z kogoś, ale zanim zdążyłam wkroczyć wszyscy się pogodzili. Zdziwiło mnie, że James i jego paczka jeszcze nic nie odwalili.
Ułożyłam się wygodnie i wyjęłam z mojej nieodłącznej torby książkę. Przynajmniej umilę sobie czas...
Ślizgoni jeden za drugim wbiegali z lochów. Tuż za nimi wybiegł opiekun Ślizgonów z różdżka w ręku, miał podbite oko. W tłumie uczniów ze Slytherinu odbiegały szepty: "To było straszne... wokół było dużo krwi".
Opiekun zmierzył mnie złowrogim wzrokiem i w te pędy ruszyłam do mojego pokoju. Tam opowiedziałam to moim zaufanym przyjaciołom, ale nikt mi nie uwierzył.
Tej nocy miałem dziwny sen. Tak na prawdę był to koszmar. Byłem w ciemnym pokoju w którym stał tylko duży wybrały fotel, w kominku paliło się kilka klocków drewna. Nagle z fotela dobiegł mnie piszczący zimny głos a fotel uniósł się na kilka cali powoli obracając się przodem do mnie.
Była to ciemna postać, która ze zgrozą na twarzy groziła mi najgorszymi przekleństwami świata. Nawet niektórych sama nie znałam. Zaczęła śmiać się i zbliżała się ku mnie, ale na szczęście wtedy się obudziłam.
Oblany zimnym potem zerwał się z poduszki. Sen był tak realistyczny, że nadal słyszałem ten głos w uszach. Dalsza część nocy przebiegła już spokojnie, dopiero rankiem obudziły mnie krzyki podnieconych uczniów. Na tablicy ogłoszeń zawieszono interesująca wiadomość, która głosiła...
"Śmierć przyniosę wszystkim tym, którzy się mi sprzeciwią" Nikt nie był od tego czasu spokojny. Chodzili w zbitych grupkach tak aby się nie zgubić. Zaczęły się porwania....
Po szkole zaczęły chodzic pogłoski o seryjnym zbiegu z więzienia, który opanował na tyle czarną magię, że potrafił na własne życzenie stać się niewidzialny. I że to on porywa uczniów aby zemścić się za długi wyrok w więzieniu. Nauczyciele nie dawali po sobie poznać, że jest coraz gorzej. Ale ja i mój kumpel Ryan mieliśmy już pewien plan, jak uratować całą szkołę...
Póki co jeszcze przeszukaliśmy całą szkołę i popytaliśmy nauczycieli o tym zbiegu. Prawie wszyscy unikali tego tematu, a w archiwach szkoły nie było nic godne uwagi. Jedynie profesor historii magii, pan Binns znalazł się opłacalnym wyjściem. Dowiedzieliśmy się, że pięćdziesiąt lat temu uczył właśnie tego zbiega. A na imię miał Rudolf Strhisburger. Po dalszym kumulowaniu informacji dowiedzieliśmy się, że to czarnoksiężnik z mocami nekromanty. Chce się stać nieśmiertelny i do tego potrzebuje stu dusz dzieci.
Na szczęście zaginęło dopiero pięcioro uczniów, więc mieliśmy dużo czasu aby wszystko przemyśleć i ponownie zbadać. Ryan i ja zaczęliśmy śledztwo w sobotni poranek. Nauczyciele kontrolowali prawie wszystkie korytarze szkoły, ale któregoś wtorku odkryliśmy tajne przejście na trzecie piętro gdzie napotkaliśmy grupę Ślizgonow, którzy strasznie głośno opowiadali sobie, że od trzech dni słyszą dziwne głosy na opuszczonym trzecim pietrze lochów i nie wiedzą czy mają to zgłosić nauczycielom...
Obawialiśmy się, że mogą nie znaleźć tego przestępce i na zawsze zamkną Hogwart. W nocy nie spałem tylko wybrałem się na zwiady po korytarzach. Byłem sam więc i przez to bałem się najbardziej. Nagle z Wielkiej Sali usłyszałem wołanie o pomoc. Był to głos Ryana!
Instynktownie zacząłem biec ku Wielkiej Sali. Z kolką w piersi wparowałem do środka. To co ujrzałem nie można było opisać żadnymi słowami. Potężny, owłosiony mężczyzna w dlugiej skórzanej pelerynie lewitował nad już nieprzytomny Ryanem. Jego twarz była brudna oblepiona wyschłą ziemią i włosami, oczy podeszły krwią wlepły się we mnie tak jak gapie się zwierz na zdobycz...
Ryan był otoczony proszkiem, którego działania nie znam.
- Myślicie, że mnie powstrzymacie?! - ryknął nekromanta - To dziecko jest moim ostatnim posiłkiem przed nieśmiertelnością! Uklęknij przede mną! - kazał
Nad nim widziałem szkielet powieszony na suficie. Pomyślałem, że puki co jest duchem i ten szkielet daje mu niby ciało, a kiedy wyssie duszę Ryana zostanie przywrócony do życia, ale już nieśmiertelny na wieki.
Zerwał się z poduszki. Był to tylko koszmar. Nie mogłem już zasnąć, słyszałem jak spokojnie spał Ryan w drugim łóżku. Na śniadaniu opowiedziałem Ryan'owi mój sen.
- Ty zawsze masz bujną wyobraźnię - zasiał się Ryan kończąc jajecznice - Umiesz coś na eliksiry?...
- Nic nie wiesz? - zapytał - Ah, no tak bo ty od razu po dzwonku wybiegłeś, a wtedy pan dopowiedział, że będzie sprawdzian, lepiej się poucz.
Po śniadaniu ruszyłem do wieży. Po drodze słyszałem szepty...
To dwóch byłych dyrektorów spotkało się w jednej ramię obrazu. Gdy mnie zobaczyli z obrażonymi minami zniknęli, pozostawiając czarne płótno. Niezbyt przejęty tą scena poszedłem do pokoju wspólnego zaczynając czytać rozdział z podręcznika do eliksirów na temat nadzwyczaj skomplikowanego eliksiru. Zanim się obejrzałem był już czas na pierwszą lekcję i na sprawdzian...
Na ocenę "wybitny" nie liczyłem, ale nikt nie miał jeszcze "wybitnego" z eliksirów. Gdy zszedłem do lochów czekali przed wejściem Puchoni i paru Gryfonów z mojej klasy. Puchoni wyglądali na zaniepokojonych. Vincent Dudge, mój znajomy tak samo nie był w dobrym humorze.
- Co się dzieje? - zapytałem szeptem.
- To ty nie wiesz...? - zaczął z nie pewnością, ale nim dokończył drzwi od sali się otworzyły.
Większość uczniów odetchnęło z ulgą, zwłaszcza mi, ponieważ mam więcej czasu na nauczenie się. Nadal jednak wydaję mi się, że coś jest w tym nauczycielu co wywołuje strach w uczniach...
Jednak następną lekcja eliksirów okazała się bardzo przyjemna, a test na tyle przyjemny, że aż bardzo prosty. Nie wiedziałem co inni uczniowie widzieli złego w tym nauczycielu. Na obiedzie moja płomykówka przyniosła mi bardzo interesujący list od rodziców...
Może, nie tak interesujący a dziwny. Po piśmie wnioskowałem, że pisali na szybko. Pisali, że mam się nie martwić, nie bać się. Tylko skąd oni wiedzieli, że u nas w szkole się coś złego dzieje. Czułem, że tego nie pisali rodzice...
Nie wiem dlaczego zawsze musi być źle. A chciałem udać się do gajowego na herbatę, albo otrzymać miły list od rodziców. Nie wiedziałem co o tym myśleć, postanowiłem pokazać ten list komuś z grona nauczycielskiego.
Poprosiłem zaufanego nauczyciela Longbottoma o rady w sprawie tego dziwnego listu. Mówił, bym się tym nie przejmował, ale po namyśle zdecydował się napisać do kilku swoich przyjaciół ze szkoły o pomoc. Wtedy odetchnąłem z ulgą...
Irytek jak co dzień doprowadzał korytarz na którym przebywał do ruiny. Z uśmiechem od ucha do ucha i w kolorowym kostiumie akurat malował czerwonym atramentem pobliską zbroję.
Gdy mnie zobaczył zaśmiał się i odleciał.Poszedłem dalej korytarzem ,ale robiło sie ciemno i poszedłem do pokoju wspolnego.W połowie drogi do niego pochodnie zgasły i zrobiło się zimno.Usły szałem świszczący oddech....
Ale nie udało mi się dobiec do jego gabinetu...Dementorzy byli już wszędzie....nie wiedziałem kto ich wpuścił,ale musiało mieć to związek z porwaniami.Nagle zauważyłem...
Okazało się że to był sen,ale niepokoiły mnie te koszmary postanowiłem o tym powiedzieć dyrektorce McGonnagall.Powiedziała że to żeczy wiście niepokojące lecz nagle posmutniała i powiedziała mi żebym poszedł za nią...Pokazała mi zwitek papieru na którym byłe wypisane nazwiska porwanych uczniów i...Serce mi zamarło...Było tam nazwiszko mojego najlepszego kumpla...Ale nadal nie było wiadomo kto stoi za porwaniami...
Śnił mi się koszmar. Porwał mnie Irytek i zrzucił mnie z dachu, a pod spodem była ziemia.... A że zrzucił mnie z 222 piętra, to próbowałam się obudzić... Bezskutecznie. Obudziłam się dopiero cal przed podłogą... Przede mną była zakapturzona postać, w ręce trzymała miecz i próbowała mnie zabić....